2014.04.03 Za 10 dni – 42,195 km po raz osiemnasty …

20140403-114646.jpg
Czterdzieści dwa tysiące sto dziewięćdziesiąt pięć metrów. Kto choć raz biegł, wie, że to wielka walka z samym sobą. Dla wielu po prostu walka o ukończenie, dla innych o poprawę wyniku, dla nielicznych o dobre miejsce w czołówce.

Co takiego sprawia, że maraton stał się tak istotnym elementem mojego życia? To nie jest proste pytanie ale spróbuję na nie odpowiedzieć.

Lekkoatletyka – moja miłość

Przede wszystkim, od dziecka pasjonowałem się lekkoatletyką, jako jedyny w szkole chyba. Sport ten był dla mnie zawsze czymś magicznym. Oglądałem transmisje telewizyjne z wszelkich zawodów, interesowałem się statystyką lekkoatletyczną, chodziłem z ojcem na mitingi organizowane na warszawskiej Skrze (niezrujnowanej wówczas jeszcze). Może wydać się to nienormalne jak na kilkuletnie dziecko, ale dzień zaczynałem od sprawdzenia w Przeglądzie Sportowym czy może gdzieś na świecie padł jakiś dobry wynik w którejś z konkurencji. Analizowałem w jakiej formie znajdują się nasi zawodnicy przed ważnymi zawodami. Mój tata (który sam z resztą był czynnym zawodnikiem uprawiającym skok o tyczce) nauczył mnie rozumieć co jest w tej dyscyplinie niezwykłego. Pamiętam, gdy w 1977 roku (miałem wówczas 7 lat!) poszliśmy na Skrę na półfinał Pucharu Europy. Pełen stadion ludzi (nie sądzę, by tyle ludzi przyszło teraz na podobne zawody). Byliśmy świadkami, jak Władysław Kozakiewicz pobił rekord Europy w skoku o tyczce, startował Woronin, Wszoła i inne nasze sławy. Mieliśmy ze sobą lornetkę, obserwowaliśmy nie tylko same rozgrywające się konkurencje, ale też np. jak odpoczywają skoczkowie i miotacze pomiędzy skokami i rzutami, jak się rozgrzewają biegacze, jak się koncentrują itd. To wszystko tworzyło niesamowity klimat. Pamiętam, że ostatnim wydarzeniem zawodów był kończący się konkurs skoku wzwyż. Zapadł już zmierzch, reflektory stadionowe chyba nie działały jak należy i spiker poprosił chętnych do pomocy kibiców o … podjechanie swoimi prywatnymi autami w pobliże skoczni, żeby oświetlić Jackowi Wszole rozbieg i skocznię! Wszoła pokonał wówczas bodajże 2,32 a my kibice byliśmy w kółku na płycie stadionu wokół skoczni Totalna magia!

W czasach studenckich w barwach AZS Politechnika Warszawska uprawiałem przez 4 lata skok w dal i wzwyż, rzucałem oszczepem. Podpatrywałem też jak wygląda trening biegaczy. Najlepszym z „długasów” w naszym klubie był Julek. Biegał niesamowicie, piątkę w 16 minut chyba, maraton w 2:30. Kiedyś gdy byliśmy na obozie zimowym w Szklarskiej, wbiegł na Szrenicę w 40 minut, co wydawało mi się kosmosem. Z Julkiem jesteśmy w kontakcie do dziś i serdecznie go w tym miejscu pozdrawiam, liczę, że gdzieś się może jeszcze spotkamy na zawodach weteranów … Na marginesie mówiąc, wspólne treningi i wspólne wyjazdy z lekkoatletami AZS PW i AZS UW poskutkowały zawiązaniem wielu znajomości utrzymywanych do dziś, a w przypadku jednej z takich znajomości z jedną z lekkoatletek AZS UW skutki są całkiem poważne na całe życie, pozdrawiam Cię w tym miejscu moja kochana żono! 🙂

Biegałem jak żaba i chciałem to zmienić

Miałem duże problemy z techniką biegu. Krótko mówiąc, biegałem jak żaba i wstydziłem się tego. Teraz wiem, że paskudny nawyk odwodzenia na bok stóp podczas przenoszenia nogi był przede wszystkim skutkiem braków w przygotowaniu siłowym pewnych partii mięśni nóg. Postanowiłem poświęcić więcej czasu poprawie techniki. Zacząłem coraz częściej „wyskakiwać w Kabaty” na ścieżki biegowe. Przez kilka lat zupełnie bez żadnego planu treningowego. Była to połowa i koniec lat 90-tych. Nie istniały jeszcze książki Jerzego Skarzyńskiego, nie było Internetu (nie mówiąc więc o portalu bieganie.pl), w zasadzie widok biegacza budził podobne reakcje jak widok przybysza z innej planety, ci nieliczni „szaleńcy” biegali w trampkach, były tylko chyba 2 maratony w Polsce (w Dębnie i w Warszawie, w którym startowało tylko 300 czy 400 osób).

Przeprowadzka blisko lasu

Czy mieszkacie może tuz koło lasu, w którym ilość ścieżek biegowych zapewnia urozmaicone treningi przez cały rok? Jeśli nie, to zapewniam, że jest to czynnik, w który w olbrzymi sposób stymuluje rozpoczęcie zabawy z bieganiem długodystansowym. Tak było w moim przypadku. W 2003 roku przeprowadziliśmy się do Piaseczna, a już na wiosnę kolejnego roku podjąłem decyzję o rozpoczęciu przygotowań do jesiennego Maratonu Warszawskiego. Internet już istniał, pierwsza książka Jurka Skarżyńskiego również, istniał tez portal biegajznami.pl. I zaczęło się trenowanie i fascynacja tym, w jaki sposób można zwiększać możliwości dzięki metodycznej i konsekwentnej realizacji planu. Jesienny wynik w debiucie – złamanie 4 godzin – było dla mnie wielkim wydarzeniem. Wiedziałem, że maraton to moje przeznaczenie i że konieczna teraz będzie ciężka praca, żeby przełamywać kolejne bariery: 3:30, 3:15, wreszcie magiczne 3 godziny.

Sekwencja: „plan – praca – wynik – satysfakcja na mecie maratonu ” – mój największy dopalacz motywacyjny

13 kwietnia 2008 roku stało się to, o czym marzyłem. Złamałem 3 godziny w biegu maratońskim. Niesamowita euforia. Już kilka minut po tym biegu w Dębnie wiedziałem, że bieg maratoński jest tym, na co długo w życiu czekałem – miejscem mojej samorealizacji. W taki sposób, w jaki mi odpowiada najbardziej. Niezależnie od tego, co myślą inni. Wszystko zależy tylko ode mnie. Jak mądrze ustawię sobie plan (przez mądrze rozumiem także działanie bez szkody dla Rodziny), jak bardzo będę zdeterminowany, żeby go realizować. To jest tylko moje. Może to brzmi egoistycznie, wiem o tym, ale właśnie to mnie napędza. W przygotowaniach do maratonu widzę sporą analogię ogólnie do życia: w wielu sprawach stawiam na siebie, wolę mieć coś pod kontrolą – wtedy będzie lepszy wynik końcowy, gdy będę czuł temat od początku do końca. Odkryłem poza tym jeszcze jedną zależność: im ciężej pracuję i im bardziej zdeterminowany jestem aby osiągnąć wynik, tym lepiej przekłada się to na moją efektywność we wszystkich najważniejszych obszarach mojego życia, tym lepiej też łączę harmonicznie odpowiednie obszary ze sobą. Chciałbym te właśnie cechy zaszczepić moim córkom.

– – – – – – – – –

Przez ostatnie miesiące przygotowywałem się dzień po dniu do występu w Orlen Maratonie. Wykonałem w moim odczuciu tytaniczną pracę, uważam, że wprowadziłem organizm na nieznany mu wcześniej poziom. Maraton odbędzie się 13 kwietnia, dokładnie w szóstą rocznicę złamania trójki w Dębnie. Przez nadchodzące ostatnie 10 dni przed startem chciałbym wypróbowanymi sposobami zwiększyć kumulację energii na ten dzień. No i wypada też ściskać kciuki za pogodę. Bądźcie ze mną w przyszłą niedzielę!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Moje bieganie. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na „2014.04.03 Za 10 dni – 42,195 km po raz osiemnasty …

  1. Krzysiek G / TRT pisze:

    Maciek, powodzenia!

Dodaj komentarz